Marka Maybelline ma w swoim asortymencie kilka bardzo dobrych maskar, ale co jakiś czas wypuszcza na rynek kompletne buble, które się w żaden sposób nie sprawdzają. Jak będzie z jej najnowszym tuszem „Mega Plush”?
Produkt jest dostępny w polskich drogeriach od kilku tygodni, ale w innych krajach został już sprawdzony. Opinie są mieszane. Przyjrzyjmy się mu nieco dokładniej. Już na pierwszy rzut oka przypomina swoje wcześniejsze wersje. Ma ten sam kształt, co „Volum’ Express” z tym, że jego kolor przypomina turkus. Jego pojemność jest trochę mniejsza niż zazwyczaj, bo wynosi 9 ml. Ale cena za to nie odbiega od innych maskar i oscyluje w granicach 30 zł.
Jeśli wyjmiemy szczoteczkę, to zauważymy już różnicę. Jest ona jeszcze większa niż we wcześniejszych wersjach. Do tego może się mocno zginać dzięki ruchomemu trzonkowi. Nieco inna jest konsystencja kosmetyku niż dotychczas. Ma bardziej formę musu. Może się wydawać, że przez to będzie ciężka w nakładaniu, ale nic bardziej mylnego. Jej aplikacja jest może nawet łatwiejsza niż do tej pory.
Grzebyczek ładnie rozczesuje i rozdziela rzęsy. Dzięki temu rzeczywiście uzyskujemy delikatny efekt pogrubienia włosków. Niestety przez wielkość szczoteczki, bardzo łatwo pobrudzić powiekę. Trzeba nabrać wprawy w jej używaniu. A jaki nadaje efekt na rzęsach? Jakiejś specjalnej objętości nie zauważymy, ale za to wydłuża kępki do granic możliwości. Dodatkowo je delikatnie podkręca.
Trwałość maskar Maybelline zawsze była dosyć dobra i tym razem nas nie zawiodła. Kosmetyk się nie kruszy, ani nie osypuje. A wersja wodoodporna jest tak wytrzymała, że aż dosyć ciężka do zmycia. I tak właściwie to największym minusem jest wydajność produktu. Przy codziennym stosowaniu kosmetyk się skończy po około 3 miesiącach.
Tusz „Mega Plush” jest przyjemnym zaskoczeniem. Zapewnienia producenta zostały spełnione. Teraz wystarczy wykorzystać, że maskara jest wreszcie dostępna w Polsce i ją wypróbować we własnym zakresie.
Dodaj komentarz